„Już wiem!” To chyba myśl,
która przyświeca mi w życiu najczęściej. Nie wiem ile razy wpadałam na jakiś
genialny pomysł i musiałam wprowadzić go w życie TERAZ, z naciskiem na T, ale
nie mniejszym na Z, i proszę uprzejmie, aby cały wszechświat mi sprzyjał. Z
taką samą częstotliwością odkrywam, że jednak nie wiem, bo choć genialny pomysł
wprowadziłam w życie, wylałam litry potu, poświęciłam się dla idei, to efekt
jaki zaplanowałam dla świata wcale się nie ziścił. Mało tego, świat miał mnie
głęboko, razem z moją wizję dla niego ratunku. Nikogo nie trzeba ratować. To co
ja mam teraz robić? Po prostu żyć? To moment na skrupulatnie uszyte z wyrzutów
sumienia katusze, potępiam się, ganię i krytykuję za to, że przegrywam własne
życie ciągle nie wiedząc, co chce robić, w tym samym czasie robiąc nadal milion
rzeczy, co nie przeszkadza mi czuć się ciągle poza głównym nurtem społecznych
ścieżek. Moje rozedrganie wynika z wielu lat wiary w system edukacji,
wierzyłam, że każdy do niego pasuje. To na litość, dlaczego mi pasowanie idzie
tak opornie? Bo oczekiwałam, że system mnie poprowadzi, jednocześnie buntując
się na bycie prowadzoną i pasującą do czegokolwiek. Dla przykładu: stanowczo
ogłaszałam, że nie zatrudnię do pracy nikogo po studiach, bo to tylko
kombinacje, a nie nauka - sama kończę właśnie czwarty kierunek... jakoś
wewnętrznie ciągle czuję, że może coś przegapiłam i należy to lepiej zbadać.
Dobrze, że teraz jestem na studiach, które kocham. Uczucie, że się dotarło na
właściwą drogę, to dobre uczucie dla zbliżających się do trzydziestki paranoiczek.
A tak
naprawdę czego chcę wiedziałam w życiu 2 razy - chcę być ”sprawiedliwa i
odważna” i dzielnie realizować misję ZHP, owa sprawiedliwość do dziś odbija mi
się czkawką. Drugi raz wiedziałam jak zobaczyłam mojego męża. Ja. Zgęziała
feministka wygłaszająca tezy, że nie dam się przykuć do zlewu, nie będę
niewolnicą we własnym domu, a o wartości kobiety nie decyduje to, czy ktoś
łaskawie pojmie ją za żonę. To nie średniowiecze! Taka byłam. Obecnie w duchu
jestem taka sama, ale okazało się, że niepotrzebnie, bo jak mężczyzna akuratny,
to wcale do zlewu nie przywiązuje, a łaską nie było to, że mnie wybrał, nie
było to w ogóle kwestią wyboru, tak po prostu ma być. Wiem też trzecią rzecz...
wiem, że rodzina to jest siła, a moja już na mnie je powoli traci więc żeby dać
upust temu, co kłębi się w mojej głowie, jest książka. To na chwilę pozwoliło
mi przestać gadać, oczywiście po wyjściu ze stanu „Już wiem”! kiedy to gadam
zawsze więcej. Książka zupełnie inna niż być miała, latami mnie namawiano,
żebym pisała biografię, bo świadkowie zdarzeń ze mną w roli głównej nie
dowierzali, że takie rzeczy dzieją się naprawdę. Jestem trochę jak Bridget
Jones w kwestii obciachu, choć oczytanie mam większe.Zatem z czego wynika seria
feralnych zdarzeń? Doprawdy nie wiem. Może z tego właśnie, że robiąc wszystko,
nie mogę już zapanować nad swoim ja, telefonem, kluczami i wagą.
Książkę
tę piszę dla ludzi, czy młodych, czy dojrzałych - nie ma różnicy, bo swoją
pasję możemy odnaleźć w każdym wieku, ważne jednak aby to zrobić. Czy edukacja
nam w tym pomaga? Jak świat długi i szeroki, tak wszędzie edukacja nastawiona
jest na to, aby przygotować szereg przyszłych pracowników pod standardowe
stanowiska pracy. Mocno kładziemy nacisk na język ojczysty, jakiś obcy i
matematykę, pojawiają się następnie przedmioty już nieco bardziej kierunkowe
jak biologia czy historia aby zasłonić zupełnie przedmioty artystyczne, tworząc
pozory, że są one po prostu niepotrzebne. Nasze ciało zostaje zapomniane w
szkolnych ławach, a kinestetycy zostali mianowani chorymi na ADHD. Oni owszem
cierpią, ale na niedostosowanie systemu edukacji dla wszystkich rodzajów
inteligencji. Rekiny uczymy pełzać, a węże zmuszamy do skakania przez płotki,
przez to w swoim naturalnym i bezpiecznym środowisku nie mogą osiągać
najlepszych efektów i poprawnie się rozwijać.
"To
o czym w końcu jest ta książka?!?!?!" - spytacie. Jest o ludziach i
systemie edukacji, czyli o tym, co zgłębiłam w życiu najdokładniej, nie tylko
studiując, ale także pracując zawsze wokół wychowania i nauczania czy
trenerstwa. Jest o tym, czy właśnie starannie skrojona ścieżka edukacji
zaprowadziła moich bohaterów w zawodowe miejsce, w którym są teraz, a jeśli nie
ministerstwo oświaty się do tego przyczyniło, to co to takiego? A może kto to
taki? Ważne, żeby nie myśleć, że zupełnie przekreślam ideę szkolnictwa,
zwłaszcza wyższego. Istnienie systemu to absolutna konieczność dla takich
zawodów jak lekarze czy prawnicy, jednak młodzi często na studiach szukają
inspiracji do działania - a to zgubne, bo studia muszą być ukoronowaniem
naszych inspiracji, muszą być fragmentem drogi, a nie drzewem poznania. I tu
dochodzimy do sedna, Ci ludzie o których książka traktuje, pokazują w którym
momencie dopadł ich bakcyl, jak go rozpoznać, czy można odpuścić i czy, a także
czego można żałować
Nie byłabym sobą jakbym zatrzymała się na jednym
punkcie widzenia, z radością mogłabym pastwić się nad systemem, ale okazuję
łaskę i szukam zrozumienia. Znajduję je. Wy też znajdziecie, bo bohaterowie
książki wybrani są według dwóch kluczy. Jedni to ci, którzy daleko padli od
swojej edukacyjnej jabłoni, a drudzy nadal na niej rosną i zawodowo rozwijają
się zgodnie z kierunkami kształcenia. Ciekawi? Ja byłam ich ciekawa bardzo,
jestem do dziś, dlatego moje wścibskie ciekawości wtrącam do ich historii.
Zadaję w
książce pytanie, którego wobec siebie nie znoszę - kim jesteś? Muszę zatem na
początku odpowiedzieć też przed Wami, żeby wyjaśnić skąd taki projekt. Jestem
fascynatką podejścia kreatywnego wszędzie, gdzie się znajduję. Jestem trenerem
efektywnej nauki i, pracując z dziećmi, młodzieżą, kadrą pedagogiczną, zaczęłam
przesiąkać ich problemami, które natychmiast chciałam rozwiązać. Od lat
prowadzę warsztaty czytelnicze i kreatywne dla dzieci, szkolę dorosłych z autoprezentacji
(o ironio !), a także prowadzę rady pedagogiczne o tym, jak pracować z dziećmi
w oparciu o literaturę. Prowadzę coachingi indywidualne i grupowe - stworzyłam
„Babki w proszku”- czyli babską rozwojownię przy pizzy. Marzę, że kiedyś będzie
to miejsce, gdzie dziesiątki kobiet znajdą bezpieczną przestrzeń dla siebie by
mówić, płakać i milczeć. Póki co jest nas 10, ale to było moje mocne „już
wiem”, wyszło poza skalę fascynacji i nie mogę tego puścić. Po prostu zmieniam
swoją rzeczywistość, a tą książką pragnę zmienić na lepsze Waszą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz