wtorek, 12 maja 2015

Małgorzata pisze książkę- miejmy nadzieję, że szybciej niż mistrz Bułhakow. Pierwszą stronę zdradzam, finiszujemy ( tym razem my, ma uzasadnienie) w lipcu.



„Już wiem!” To chyba myśl, która przyświeca mi w życiu najczęściej. Nie wiem ile razy wpadałam na jakiś genialny pomysł i musiałam wprowadzić go w życie TERAZ, z naciskiem na T, ale nie mniejszym na Z, i proszę uprzejmie, aby cały wszechświat mi sprzyjał. Z taką samą częstotliwością odkrywam, że jednak nie wiem, bo choć genialny pomysł wprowadziłam w życie, wylałam litry potu, poświęciłam się dla idei, to efekt jaki zaplanowałam dla świata wcale się nie ziścił. Mało tego, świat miał mnie głęboko, razem z moją wizję dla niego ratunku. Nikogo nie trzeba ratować. To co ja mam teraz robić? Po prostu żyć? To moment na skrupulatnie uszyte z wyrzutów sumienia katusze, potępiam się, ganię i krytykuję za to, że przegrywam własne życie ciągle nie wiedząc, co chce robić, w tym samym czasie robiąc nadal milion rzeczy, co nie przeszkadza mi czuć się ciągle poza głównym nurtem społecznych ścieżek. Moje rozedrganie wynika z wielu lat wiary w system edukacji, wierzyłam, że każdy do niego pasuje. To na litość, dlaczego mi pasowanie idzie tak opornie? Bo oczekiwałam, że system mnie poprowadzi, jednocześnie buntując się na bycie prowadzoną i pasującą do czegokolwiek. Dla przykładu: stanowczo ogłaszałam, że nie zatrudnię do pracy nikogo po studiach, bo to tylko kombinacje, a nie nauka - sama kończę właśnie czwarty kierunek... jakoś wewnętrznie ciągle czuję, że może coś przegapiłam i należy to lepiej zbadać. Dobrze, że teraz jestem na studiach, które kocham. Uczucie, że się dotarło na właściwą drogę, to dobre uczucie dla zbliżających się do trzydziestki paranoiczek.

 A tak naprawdę czego chcę wiedziałam w życiu 2 razy - chcę być ”sprawiedliwa i odważna” i dzielnie realizować misję ZHP, owa sprawiedliwość do dziś odbija mi się czkawką. Drugi raz wiedziałam jak zobaczyłam mojego męża. Ja. Zgęziała feministka wygłaszająca tezy, że nie dam się przykuć do zlewu, nie będę niewolnicą we własnym domu, a o wartości kobiety nie decyduje to, czy ktoś łaskawie pojmie ją za żonę. To nie średniowiecze! Taka byłam. Obecnie w duchu jestem taka sama, ale okazało się, że niepotrzebnie, bo jak mężczyzna akuratny, to wcale do zlewu nie przywiązuje, a łaską nie było to, że mnie wybrał, nie było to w ogóle kwestią wyboru, tak po prostu ma być. Wiem też trzecią rzecz... wiem, że rodzina to jest siła, a moja już na mnie je powoli traci więc żeby dać upust temu, co kłębi się w mojej głowie, jest książka. To na chwilę pozwoliło mi przestać gadać, oczywiście po wyjściu ze stanu „Już wiem”! kiedy to gadam zawsze więcej. Książka zupełnie inna niż być miała, latami mnie namawiano, żebym pisała biografię, bo świadkowie zdarzeń ze mną w roli głównej nie dowierzali, że takie rzeczy dzieją się naprawdę. Jestem trochę jak Bridget Jones w kwestii obciachu, choć oczytanie mam większe.Zatem z czego wynika seria feralnych zdarzeń? Doprawdy nie wiem. Może z tego właśnie, że robiąc wszystko, nie mogę już zapanować nad swoim ja, telefonem, kluczami i wagą.

Książkę tę piszę dla ludzi, czy młodych, czy dojrzałych - nie ma różnicy, bo swoją pasję możemy odnaleźć w każdym wieku, ważne jednak aby to zrobić. Czy edukacja nam w tym pomaga? Jak świat długi i szeroki, tak wszędzie edukacja nastawiona jest na to, aby przygotować szereg przyszłych pracowników pod standardowe stanowiska pracy. Mocno kładziemy nacisk na język ojczysty, jakiś obcy i matematykę, pojawiają się następnie przedmioty już nieco bardziej kierunkowe jak biologia czy historia aby zasłonić zupełnie przedmioty artystyczne, tworząc pozory, że są one po prostu niepotrzebne. Nasze ciało zostaje zapomniane w szkolnych ławach, a kinestetycy zostali mianowani chorymi na ADHD. Oni owszem cierpią, ale na niedostosowanie systemu edukacji dla wszystkich rodzajów inteligencji. Rekiny uczymy pełzać, a węże zmuszamy do skakania przez płotki, przez to w swoim naturalnym i bezpiecznym środowisku nie mogą osiągać najlepszych efektów i poprawnie się rozwijać.

"To o czym w końcu jest ta książka?!?!?!" - spytacie. Jest o ludziach i systemie edukacji, czyli o tym, co zgłębiłam w życiu najdokładniej, nie tylko studiując, ale także pracując zawsze wokół wychowania i nauczania czy trenerstwa. Jest o tym, czy właśnie starannie skrojona ścieżka edukacji zaprowadziła moich bohaterów w zawodowe miejsce, w którym są teraz, a jeśli nie ministerstwo oświaty się do tego przyczyniło, to co to takiego? A może kto to taki? Ważne, żeby nie myśleć, że zupełnie przekreślam ideę szkolnictwa, zwłaszcza wyższego. Istnienie systemu to absolutna konieczność dla takich zawodów jak lekarze czy prawnicy, jednak młodzi często na studiach szukają inspiracji do działania - a to zgubne, bo studia muszą być ukoronowaniem naszych inspiracji, muszą być fragmentem drogi, a nie drzewem poznania. I tu dochodzimy do sedna, Ci ludzie o których książka traktuje, pokazują w którym momencie dopadł ich bakcyl, jak go rozpoznać, czy można odpuścić i czy, a także czego można żałować  

Nie byłabym sobą jakbym zatrzymała się na jednym punkcie widzenia, z radością mogłabym pastwić się nad systemem, ale okazuję łaskę i szukam zrozumienia. Znajduję je. Wy też znajdziecie, bo bohaterowie książki wybrani są według dwóch kluczy. Jedni to ci, którzy daleko padli od swojej edukacyjnej jabłoni, a drudzy nadal na niej rosną i zawodowo rozwijają się zgodnie z kierunkami kształcenia. Ciekawi? Ja byłam ich ciekawa bardzo, jestem do dziś, dlatego moje wścibskie ciekawości wtrącam do ich historii.


Zadaję w książce pytanie, którego wobec siebie nie znoszę - kim jesteś? Muszę zatem na początku odpowiedzieć też przed Wami, żeby wyjaśnić skąd taki projekt. Jestem fascynatką podejścia kreatywnego wszędzie, gdzie się znajduję. Jestem trenerem efektywnej nauki i, pracując z dziećmi, młodzieżą, kadrą pedagogiczną, zaczęłam przesiąkać ich problemami, które natychmiast chciałam rozwiązać. Od lat prowadzę warsztaty czytelnicze i kreatywne dla dzieci, szkolę dorosłych z autoprezentacji (o ironio !), a także prowadzę rady pedagogiczne o tym, jak pracować z dziećmi w oparciu o literaturę. Prowadzę coachingi indywidualne i grupowe - stworzyłam „Babki w proszku”- czyli babską rozwojownię przy pizzy. Marzę, że kiedyś będzie to miejsce, gdzie dziesiątki kobiet znajdą bezpieczną przestrzeń dla siebie by mówić, płakać i milczeć. Póki co jest nas 10, ale to było moje mocne „już wiem”, wyszło poza skalę fascynacji i nie mogę tego puścić. Po prostu zmieniam swoją rzeczywistość, a tą książką pragnę zmienić na lepsze Waszą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz